RETROMANIAK #100: Z nostalgią i sentymentem – gry, wspomnienia i nie tylko

Nowy rok rozpoczynamy hucznie, bo setnym wydaniem Retromaniaka! To świetna okazja, by niejako zebrać to i owo oraz napisać trochę przemyśleń na temat pracy nad tym działem. Dzisiaj wyjątkowo swoimi spostrzeżeniami podzieli się nie jedna, a kilka osób – różni współautorzy Retromaniaka. Gotowi na wspomnienia?

Przez te wszystkie lata działalności portalu przewinęło się u nas ponad 30 autorów tekstów – w tym kilku z nich pracowało przy naszej serii wydawniczej o nazwie Retromaniak. Każdy z nas co innego ogrywał [w młodości] i do innych gier ma sentyment. Z tych wspomnień powstawał dział fanów retro i szeroko pojętego oldschoolu. Wszyscy wnieśliśmy swój wkład do naszej wspólnej społeczności czytelników TesterGier.pl. Dzieliliśmy się z Wami naszą pasją i zamiłowaniem do tytułów nieco starszych, które wciąż w nas żyją. Niektóre z tych gier są bardzo stare; inne mają raptem kilka, kilkanaście lat, ale świat jakby poszedł dalej, a one zostały w naszej pamięci.

Zawsze staraliśmy się przygotowywać dla czytelników ciekawe treści. Czasem odgrzebywaliśmy jakąś zapomnianą perełkę, a czasem zachodziliśmy w głowę, jak tak archaiczny gameplay porywał nas dawniej bez opamiętania. Od czasu do czasu pojawiała się u nas stara, dobra publicystyka, okraszona przemyśleniami na temat przeszłości, jak też innego rodzaju wpisy. Na nudę nie mogliście i nie możecie narzekać; a przynajmniej zawsze staraliśmy się, by nasz cykl był różnorodny i wyjątkowy.

Pisanie tak specyficznego działu nie jest łatwym zadaniem. Trzeba się namęczyć, aby uruchomić stary tytuł, którego okres chwały skończył się dekadę czy dwie temu. Od czasu do czasu okazuje się, że gamepad, choć oficjalnie wspierany, za nic w świecie nie chce współpracować. Same gry – ich forma, mechanika itp. – też nieraz zniechęcają do ich przypomnienia. Do nowinek przyzwyczajamy się błyskawicznie, a to, co powodowało kiedyś opad szczęki, dzisiaj potrafi odrzucić na samą myśl o uruchomieniu. Nieraz zderzamy się z rzeczywistością zauważając, jak bardzo nostalgia przesłaniała nam prawdziwy obraz. Stare gry to niełatwa miłość.

Dość jednak tej długiej przemowy. Oddajmy głos tym, którzy zarówno dziś, jak i kiedyś współtworzyli omawiany dziś cykl redakcyjny. Zgłosiliśmy się do wszystkich, którzy dołożyli cegiełkę do Retromaniaka; nie wszyscy jednak byli w stanie dzisiaj wystąpić gościnnie. Niemniej dziękujemy każdemu – i już bez zbędnego przedłużania, oto przemyślenia dawnych i obecnych retromaniaków!


Adrian Kozicz

Jedna z pierwszych gier, w jakie dane mi było pograć, i to samemu, to Operation Flashpoint: Cold War Crisis. Pamiętam, jak miałem osiem lat i wpadłem do kolegi, który miał świetne dojścia do “oryginalnych kopii z crackiem” – a tam: rozgrywka z czołgami, karabinami i śmiesznymi głosami postaci (i to po polsku). To była miłość od pierwszego wejrzenia i z tego co wiem, nie tylko ja tak miałem. Z kolegami ze szkoły przez długi czas tylko o tym się gadało, i co śmieszne, mojego najlepszego przyjaciela (a zarazem brata) poznałem właśnie przez to, że na półce miał pudełko od tego tytułu. Mimo że minęło ponad 20 lat od premiery, produkcja poza grafiką (i zniszczeniami obiektów) w zasadzie się nie zestarzała i za każdym odpaleniem czuję się jak za pierwszym razem. Jeżeli ktoś grał w ArmĘ – poczuje się tu jak w domu, ale takim z lat 80.

Retromaniak


Przemysław Bednarski

Moja przygoda z Testerem zaczęła się w sierpniu 2017 roku, kiedy to szukałem redakcji, która byłaby zainteresowana współpracą w ramach praktyk studenckich. Ostatecznie zacząłem pisać dla innego portalu (z którym mam miłe wspomnienia – serdecznie pozdrawiam Adama!); choć znanej Wam stronie poświęconej grom wideo także podesłałem wtedy kilka tekstów. Koniec końców zostałem z redakcją na dłużej, pisząc recenzje, newsy i felietony oraz sprawdzając publikacje innych przez wiele miesięcy (aż do wiosny 2019, ale to już temat na inną rozmowę…).

Wtedy też (tj. w sierpniu 2017) poznałem nie tylko Koleżanki i Kolegów z redakcji (część z nich ostała się do dzisiaj), ale i specyficzny styl i charakter portalu, a także… pewne cykle wydawnicze. Jednym z nich – który najlepiej przetrwał próbę czasu – był Retromaniak właśnie, który wraz z moim debiutem w redakcji paradował z numerkiem mniej więcej 15. Pomysłodawcą, a jednocześnie opiekunem tej serii wpisów był Mateusz Wysokiński, znany lepiej jako Don Mateo. Mateusz to nietuzinkowa postać, miałem go zresztą okazję poznać osobiście – a nawet raz się z nim „pokłóciłem” odnośnie jednego wpisu Retromaniaka! (śmiech) – ale Mateo dużo wniósł do tego cyklu wpisów. Nie tylko ciekawostek historycznych, swoich wspomnień i talentu dziennikarskiego, ale przede wszystkim serca. Bez niego ta seria dużo straciła niestety…

Na szczęście nie straciła aż tak wiele, a na pewno nie wszystko. Owszem, cykl ten był dzieckiem i oczkiem w głowie Mateusza, ale współtworzyło go też kilka innych osób (obecnie opiekunem serii jest Michał, zapalony fan starszych PlayStation). I ja dorzuciłem swoją cegiełkę, w roku 2018 tworząc podserie poświęcone historii marki Painkiller (trzy) i Call of Duty (cztery wpisy). Mój RETRO dorobek na łamach Testera stanowi 15% moich wszystkich wpisów dla tego portalu. To właśnie te siedem publikacji było dla mnie największym wyzwaniem, a jednocześnie sprawiły ogromną frajdę ze wszystkich dotychczasowych zaangażowań w zewnętrzne, publiczne życie strony internetowej.

Retromaniak

Jeśli chodzi o stare gry – czy może szerzej (nomen omen): RETRO – to na nich obecnie się skupiam (jeśli mam czas oczywiście). Jest to głównie spowodowane powiększającą się „kupką wstydu”, listą zaległych tytułów, w które wypadałoby w końcu pograć – tytułów, na które albo wcześniej nie było czasu, albo miałem za słaby komputer, albo jeszcze co innego. Oczywiście do nowszych produkcji nic nie mam, a niektóre stare gry potrafią być naprawdę irytujące, wręcz niegrywalne; ale to właśnie oldschoolowe tytuły zajmują większą część mojego growego serduszka. Trudno mi ułożyć chociażby TOP30 ulubionych starych (takich wydanych przed 2010) gier, ale wśród nich mogę na pewno wymienić Return to Castle Wolfenstein, SHEEP, eRacer, Pro Rally 2001, GTA 2, Conflict: Desert Storm, Operation Flashpoint, Mortyra 2093-1944 czy Maksa Payne’a. Sporą część z nich, jak pierwszy Deus Ex, Unreal, Soldier of Fortune, Gothic czy Blade Runner, odkryłem dopiero po wielu latach od premiery. I mimo tego w wiele z nich grało mi się naprawdę dobrze.

Co do Retromaniaka jeszcze, to bardzo mi się podobało – i do dziś doceniam – że nie jest to monolit. Na serię składały się nie tylko recenzje oraz artykuły „encyklopedyczne”, ale także felietony, zestawienia/topki, a nawet miniporadniki oraz wpisy z występami gościnnymi. Retromaniak to także ewolucja formuły i warsztatu dziennikarskiego na przestrzeni lat, jak i – przede wszystkim – mieszanka stylów i prezencji oraz preferencji, gustów i poglądów różnych osób. Cieszę się, że mogłem być częścią tego wielomiesięcznego doświadczenia i mam nadzieję, że jeszcze długi, długi czas Retromaniak będzie bawił i uczył w każdy wtorek po południu. Do zobaczenia!


Maksymilian Goszczycki

Kiedy zwrócono się do mnie z propozycją napisania części tekstu dla tego zacnego portalu, którego drzewiej byłem integralną częścią, wielce się ucieszyłem, jednakże myśli me zaprzątała pewna zagwozdka – o jakiej retro-grze powinienem napisać? Wszakże nie jestem sługą nostalgii i uważam, iż rynek gier z dekady na dekadę ma się coraz lepiej. Jako gracze mamy gigantyczny wybór naprawdę porządnych, pięknych i interesujących tytułów z ostatnich lat.

W pierwszej kolejności pomyślałem o pozycji, którą byłem oczarowany odkąd do niej usiadłem – czyli pierwszej części trylogii Mass Effect. I tak, zapewne na Twej twarzy maluje się zdziwienie, jeśli masz trochę lat na karku, jednakże ta gra ukazała się w roku 2007, czyli całe 16 lat temu! Można więc ją uznać bezproblemowo jako grę retro, jednakże o tej pozycji każdy pamięta, każdy zna i kocha. Więc o czym trzy zdania skrobnąć?

Planescape Torment! Tytuł legenda i to nie bez kozery. Światło dzienne ujrzał 12 grudnia 1999 roku, czyli już ponad 22 lata temu. Idealna pozycja na przekroczenie przez ludzkość kolejnego millenium istnienia. W mojej opinii w pewnych aspektach jest to tytuł absolutnie niedościgniony. Oczywiście każdy, kto miał przyjemność obcować z tym dziełem kultury, wie, że miał on niesamowicie wiele wad – od wszechobecnych bugów do okropnego systemu walki. Jest to jednak tekst nostalgiczny, więc skupmy się na cudowności, jaką jest historia zawarta w grze.

Nasz bohater budzi się na katafalku w nieznanym, nader sterylnym pomieszczeniu i podlatuje do niego latająca czaszka, tytułująca protagonistę szefem i mówiąca w specyficznym, nieznanym nam slangu. Nosi ona imię Morte (nie mylić z wnukiem pewnego ekscentrycznego naukowca z problemem alkoholowym) i informuje nas, że znajdujemy się w KOSTNICY, która – jak wiemy – służy do przechowywania ciał, co od razu sugeruje nam, że umarliśmy (i co potem okazuje się prawdą). Główny bohater cierpi na amnezję, nie posiada on żadnych wspomnień i nawet nie wie, jak się nazywa. Ma za to gigantyczny tatuaż na plecach, który ma postać krótkiego przewodnika z informacjami na temat tego, że posiadał jakiś dziennik, żeby się nie denerwował i żeby szukał człowieka imieniem Farod.

Retromaniak

Historia, jak wspomniałem wyżej, jest tym jedynym doskonałym aspektem Planescape Torment – i to, że chyba jako jedyna gra nie kryje się z tym, że posiada motyw przewodni. A jest nim pytanie: Co może zmienić naturę człowieka? W grze również dochodzi do przedstawienia pewnych konceptów filozoficznych czy psychologicznych, np. w postaci jungowskich (w kontekście psychoanalizy) archetypów, wszakże niektóre nasze poprzednie wcielenia są nazywane „pragmatycznymi”, albo inne „paranoicznymi”. Immanentną cechą rozgrywki jest jej ciągły filozoficzny dialog, w którym to wszelakie nurty myślowe stykają się ze sobą i wchodzą w konflikt. Samego Junga też jest o wiele więcej w grze – nawet w postaci konceptu goniących nas Cieni czy Nieświadomości zbiorowej, przyjmującej formę pewnego mrowienia z tyłu głowy bohatera. Nic więcej jednakże nie powiem, aby nie psuć nikomu zabawy.

Jak widać, o Planescape Torment można mówić długo, mądrze i z ekscytacją. Moim zdaniem też trudno ją nazwać tylko grą per se, patrząc na to, jak długi jest skrypt – zajmuje on koło 950 tysięcy słów! Skrypt, który – jak już możesz się domyślić – nie ogranicza się do zadań typu „Przynieś mi dwadzieścia wilczych skór”. Wolę o Planescape mówić bardziej jak o dziele kultury, z którym obcowanie może spowodować wartościowy, intelektualny rozwój człowieka. I pamiętaj, dzięki obcowaniu z tą niesamowitą pozycją może odkryjesz odpowiedź na pytanie: „Co może zmienić naturę człowieka?”.


Michał Jankowski

I teraz moja kolej! (ha, ha!). Trzy dychy na karku, a ja dalej lubię spędzić wieczór przy jakiejś grze – myślę, że to już mówi samo za siebie.

Z uśmiechem na twarzy spoglądam w przeszłość – na czasy, kiedy wszystko było łatwiejsze (no, poza grami), a my żyliśmy w błogiej niewinności i niewiedzy. Kiedy dorastałem, wspólnie z kolegami urządzaliśmy sobie posiadówki przed konsolą albo komputerem. Przeżywaliśmy chwile euforii, gdy ścigaliśmy się w Need for Speed: Underground 2. Wychowywaliśmy się na Grove Street w GTA San Andreas. Tak było! Gry sprawiały nam niesamowitą radość. Byliśmy młodzi i spragnieni wirtualnej rozrywki. Graliśmy dosłownie we wszystko. W ten sposób zajechaliśmy niejedną klawiaturę, mysz czy gamepada. Ba! Zdarzało się, że graliśmy we dwóch w gry dla jednego gracza! Wiecie, jak trudno jest przejść Hitmana na cztery dłonie?! Ach, to były czasy…

Retromaniak

Pamiętam, jak kumpel bardzo chciał zagrać w świeżo wydanego NFS Carbona. Dość powiedzieć, że jego komputer do mocarnych nie należał. Nie przeszkadzałoby mu, gdyby tytuł oferował skąpe dwadzieścia, trzydzieści chwiejnych klatek na sekundę. Nie to było problemem… Kompletnie czarne auta, brak refleksów i cieni, poziom detali i rozdzielczość pociągnięte aż do podłogi, a komputer dalej konał w męczarniach, próbując wydusić z siebie coś więcej niż pokaz slajdów. Modernizacja potrzebna na już, a kieszonkowe marne albo żadne. Siłą rzeczy trzeba było pogodzić się z porażką i zostać przy starych grach. Dzisiaj ówczesne wymagania śmieszą, bo nasze smartfony mają większą moc obliczeniową i generują lepszy obraz w grach. Większym problemem jest uruchomienie starocia na nowym sprzęcie i systemie operacyjnym. Z łezką w oku wspominam czasy, kiedy wystarczyło mi kilka demówek, aby mieć w co grać na długie tygodnie. O tym właśnie jest Retromaniak – o naszej młodości i o grach, które nam wtedy towarzyszyły.

Z Retromaniakiem związany jestem stosunkowo od niedawna, raptem kilka miesięcy. W tym czasie udało się ukończyć parę prawdziwych klasyków, ale także zapełnić listę kolejnych gier do ogrania. Nawet nie wiedziałem, że aż tyle hitów mam do nadrobienia! Piszę o swojej pasji z perspektywy gracza, który z grami zna się w zasadzie od dwóch dekad. W tym czasie zmieniało się naprawdę wiele, od możliwości sprzętu, przez dostępność i lokalizację gier, po samą dystrybucję i odbiór. Gry dzisiaj to wielki, prężnie działający biznes – a kiedyś były niszą, zarezerwowaną dla pasjonatów, a jak jakieś studio wydało produkt, to oczywiste dla nas było, że zrobili to z dobroci serca i ku naszej uciesze, wcale nie myśląc o własnych korzyściach. Tak, to wszystko dla nas, graczy! Ach, jaki człowiek był nieświadomy wielu spraw…

Retromaniak

Każdy z nas ma swoje historie związane z tworzeniem Retromaniaka. Ja również takowe mam, chociaż jestem w redakcji dość krótko. Pamiętam, jak podpadłem Przemkowi (który, nawiasem mówiąc, również tworzył Retromaniaka). Zaczęło się od mojej recenzji Hidden & Dangerous. Koszmarna gra o Niemcach i wojnie. Serio. Oczywiście w wersji na pierwsze PlayStation. Pech chciał, że wpadła kiedyś w moje posiadanie i rozczarowała młodego mnie, żądnego rozgrywki znanej z serii Medal of Honor. Ot, wielkie nieporozumienie. Ale wracając – jaki szczęśliwy musiał być Przemysław, gdy zobaczył nagłówek Hidden & Dangerous… a jaki zachwycony, gdy przeczytał, jak dosłownie spuszczam grę w kiblu. Skąd miałem wiedzieć, że była to jedna z jego ulubionych gier, którą ogrywał namiętnie w wersji na komputery osobiste!? Oj, pośmialiśmy się do rozpuku… Od tamtej pory nie wychodzę na spacery wieczorami, dość już wrażeń w postaci podbitego oka i złamanej szczęki. Ale warto było!


Dziękujemy Wam wszystkim za lata spędzone z naszym portalem oraz naszym kochanym działem RETRO. Wszyscy jesteśmy retromaniakami: razem go tworzymy, razem z Wami!


Pamiętaj, aby przed zakupem zawsze sprawdzać cenę → Najniższe ceny gier znajdziesz na Ceneo.
Kupując za pośrednictwem naszego linku wspierasz rozwój naszego portalu, dziękujemy!


Dzięki, że doceniłeś nasz wkład i przeczytałeś ten wpis do końca! Jesteś częścią naszej społeczności i to od Ciebie zależą nasze dalsze kroki. Możesz nam pomóc:

  • zostawiając komentarz - wiele się nie napracujesz, a my dowiemy się na czym Ci zależy,
  • polub nasz fanpage na Facebooku, żebyś z łatwością otrzymywał informacje o naszej działalności,
  • daj znać znajomym - razem stworzymy wielką społeczność "Testerów Gier",
  • zasubskrybuj nasz kanał YouTube jeżeli chciałbyś, abyśmy publikowali więcej filmów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *