RETROMANIAK #91: Horrory pierwszego PlayStation

Za sprawą pierwszego PlayStation gracze otrzymali możliwość zasmakowania w nowym rodzaju elektronicznej rozrywki – walce o przetrwanie! Żaden koszmar nigdy wcześniej nie był tak realistyczny… Tylko jak udało się to osiągnąć, mając do dyspozycji niewygórowane możliwości sprzętowe PlayStation?

Dzisiaj chciałbym opowiedzieć nieco o moich pierwszych doświadczeniach z survival horrorami. Przez wiele lat gatunek ten ewoluował za sprawą coraz to nowszych rozwiązań technologicznych i dziś bardzo odbiega od swoich korzeni. W mojej opowieści sięgnę po tytuły wydane na pierwszym PlayStation – konsoli, która w swoim czasie była mocarnym sprzętem do grania, ale mimo to jej możliwości nie pozostawiały złudzeń: daleko jej było do fotorealizmu. Silent Hill, Dino Crisis czy Resident Evil to czołowi przedstawiciele survival horroru – gatunku, który z zasady ma straszyć i siać niepokój w sercach graczy. Jak twórcy radzili sobie z budowaniem przerażającej atmosfery na tak ograniczonych zasobach konsoli? Przecież wszystko wydawało się takie realne! Na czym polegała magia?

Większość gier zawierała ekran z ostrzeżeniem.

Z pewnością pomogła im ówczesna technologia. Wspomniane gry ujrzały światło dzienne w czasach, kiedy w naszych domach stały poczciwe i niezniszczalne telewizory CRT. Nie dość, że były (te ekrany) mniejsze od dzisiejszych LCD, to wyświetlały obraz w niskiej rozdzielczości. Z tego powodu wiele niedoskonałości rozmywało się na ekranie, a resztę podpowiadała nam już nasza własna wyobraźnia. Dzięki temu łatwiej dało się nam wmówić, że wszystko jest takie prawdziwe! Niestety, dzisiaj trudno jest poczuć klimat tych gier. Obskurna grafika i archaiczny gameplay nie zachęcają do zapoznania się z tymi tytułami. Sam czasami nabieram ochotę na szybki horror, ale tracę zapał, gdy przypomnę sobie, jak zestarzały się moje ulubione gry. We wspomnieniach wszystko było jakieś takie ładniejsze; i straszniejsze…

Resident Evil (1996)

Gatunek survival horroru nie byłby tym, czym dzisiaj jest, bez serii Resident Evil właśnie. Była to pierwsza taka gra, z którą miałem do czynienia. Najpierw podglądałem, jak starszy brat ogrywał tytuł, potem sam mierzyłem się z tym koszmarem. Już wtedy Resident Evil zapisał się w mojej głowie jako gra oferująca coś innego. Dzisiaj pierwszy RE bardziej śmieszy niż straszy, ale kiedy pierwszy raz przerwałem posiłek zombiakowi, do śmiechu mi nie było. Jill była piękna, Chris odważny, a zombie przerażające. Dzisiaj wszyscy są kwadratowi.

Resident Evil postawiono na prerenderowane tła. Postacie poruszały się po umownej powierzchni, a na wszystko naniesiony został obraz przedstawiający podłogę, ściany, meble i wszystko inne. W ten sposób można było uzyskać szczegółowe i przede wszystkim realistyczne otoczenie. Ujęcia kamer zostały przygotowane tak, abyśmy wchodząc do pomieszczenia nie widzieli czyhającego zagrożenia. Animacja otwierania drzwi maskowała ciągłe doczytywanie tekstur, a zarazem budowała napięcie.

Soczyste ugryzienie.

Jednym z kluczowych rozwiązań był system zapisu postępów. Nawiasem mówiąc, uważam go za prawdziwie przełomowy! Wprowadzał do gry nieustanny niepokój – co jeśli nie dobiegnę do miejsca zapisu albo nie znajdę taśmy? Zapisać grę teraz, czy może przejść jeszcze kilka pomieszczeń? Takie dylematy były na porządku dziennym. Wszechogarniające poczucie „Nie wiem, co dalej” towarzyszyło mi przez sporą część grania w ten tytuł. Zarządzanie ekwipunkiem przysparzało bólu głowy. Zabrać lepszą broń i więcej amunicji? Może roślinki do leczenia? A może zostawić wolne miejsce? Nieraz biegłem przez pół posiadłości, aby odłożyć w skrzyni coś, co było mi potrzebne kilka chwil później. Pierwszy Resident Evil zawiera wszystko to, z czego słynie ta seria.

Przypadkowo odkryłem, że niektóre sceny możemy rozegrać na różne sposoby. Na przykład, grając jako Jill na początku gry przechodzimy z jadalni do pomieszczenia, gdzie zombie konsumuje naszego jeszcze nie tak dawno żywego kolegę – Kennetha. Jeśli wrócimy do jadalni, to potwór przyjdzie za nami, a Barry odstrzeli mu łeb koło kominka. Możemy jednak sprawić, że zombie skończy jeść Kennetha i sam przyjdzie do nas; tym razem odstrzał odbędzie się koło zegara. Co ciekawe, w tym przypadku ciało naszego kolegi pozbawione zostało obu nóg! Takich smaczków jest więcej.

Kenneth z nogami i bez nich.

Resident Evil, pomimo swojego specyficznego klimatu i przerywników filmowych rodem z kina klasy B, zapisał się w historii gier komputerowych i pamięci graczy jako tytuł, który położył podwaliny pod cały gatunek.

Resident Evil 2

Kiedy w 1998 roku ukazał się Resident Evil 2, wszystko stało się jasne: gra kompletnie zaorała pierwszą część! O ile w jedynce czułem niepokojącą samotność i ciszę, o tyle dwójka delikatnie odeszła od kameralnej atmosfery oraz dała odczuć, że w mieście pełno jest tego ścierwa. Pojawiły się też nowe, równie przerażające potwory. Do najgorszych z nich z pewnością mogę zaliczyć lickery. Pierwsze spotkanie z tym osobnikiem zapewniło mi mały zawał serca! Pikawa aż podchodziła do gardła zawsze, gdy słychać było jego charakterystyczne dyszenie. Na nasze szczęście, można było go ominąć tak, aby nas nie usłyszał… To było coś!

Wszędzie pełno trupów.

Druga część cyklu wprowadziła kilka udoskonaleń, aby zapewnić graczom odpowiedni poziom strachu. W RE2 żywe trupy były lepiej dopracowane, miały więcej szczegółów i zwyczajnie bardziej przypominały (martwych) ludzi. Zwiększyła się również ilość zombiaków pojawiających się jednocześnie na ekranie. Od pierwszych chwil byliśmy wręcz osaczeni ich obecnością! Tytuł też odważniej prezentował ich poczynania. Już na początku gry widzieliśmy, jak Kendo trafia do diety nieumarłych! Scenę z Marvinem, przemieniającym się w zombie, także będziemy długo pamiętać…

Gra wyszła na dwóch płytach. Na jednej graliśmy jako Claire, na drugiej jako Leon. Po ukończeniu gry daną postacią, kończyliśmy tak naprawdę scenariusz A. Pełne zakończenie otrzymywaliśmy po ukończeniu scenariusza B. Przedstawiał on równoległe wydarzenia, ale sprowadzał też na posterunek nowego kompana do zabawy: Tyranta T-00. Ten to dopiero windował poziom grozy! Pamiętam zagadkę z zapalaniem świec; po jej rozwiązaniu Tyrant wchodził do pomieszczenia przez ścianę! Po emocjonującym starciu odetchnąłem z ulgą i wyszedłem na korytarz… Kompletnie nie spodziewałem się, że ten cham zrobi drugą dziurę w murze i ponownie zaatakuje!

Brad Vickers jako zombie to trudny przeciwnik, ale po jego pokonaniu otrzymamy klucz do pewnego sekretu.

Resident Evil 2 zrobił gigantyczny krok milowy w stosunku do poprzedniej części. Muzyka w grze również odegrała istotną rolę w budowaniu klimatu. Ścieżka dźwiękowa w RE2 jest jedną z najlepszych w historii gier komputerowych, a to już coś znaczy! W 2019 roku ukazał się remake Resident Evil 2 – moim zdaniem tytuł obowiązkowy dla każdego fana gatunku!

Resident Evil 3: Nemesis

Resident Evil 3 zawsze stał w cieniu dwójki. Pomimo licznych podobieństw, były to zupełnie inne gry. Łamigłówki stały się prostsze i niewymagające. Całe miasto pełne było trupów, ale mieliśmy też więcej amunicji do ich eksterminacji. Poza tym gra oferowała tylko jeden scenariusz, i to znacznie krótszy niż przygody Claire Redfield i Leona Kennedy’ego. W Resident Evil 3 wszystko było słabsze, za wyjątkiem jednego… Trójka miała podtytułowego Nemesisa…

Jill ze strzelbą, a w oddali Nemesis.

Pamiętam, gdy pierwszy raz dotarłem na podwórko posterunku policji, gdzie pojawił się ON. Chyba nigdy w życiu nie wyłączyłem tak szybko konsoli! Dzisiaj śmieję się z tego, ale w tamtym czasie Nemesis był dla mnie koszmarem nie do zdzierżenia. Szybki, piekielnie uparty i – co gorsza – pojawiał się zawsze tam, gdzie nie chciałem go spotkać… Nie dało się przed nim tak po prostu uciec, bo ten potrafił przejść z jednego pomieszczenia do drugiego! Musieliśmy podjąć walkę, a starcia nie należały do łatwych. Nemesis zdobył serca i wnętrzności wielu graczy na świecie.

Resident Evil 3: Nemesis wprowadził do rozgrywki wybory czasowe. W kilku scenach pojawiała się możliwość podjęcia decyzji, np. na dziedzińcu posterunku mogliśmy uciec przed napastliwym Nemesisem albo zmierzyć się z nim. Musieliśmy szybko zdecydować, gdyż gra tylko na kilka chwil spowalniała czas, a brak decyzji najczęściej oznaczał przymusową walkę! Napięcie rosło z każdą sekundą zwłoki. Nie było czasu na chłodną kalkulację, sprawdzenie posiadanej broni, amunicji i zapasu roślinek.

Jill bardzo się opierała, ale Nemesis zdecydował się rzucić nią…

Nemesis błyskawicznie stał się ikoną całego gatunku. Jego charakterystyczny ryk zapadł mi w pamięci na całe lata. Osobiście ubolewam, że całkiem niezły remake Resident Evil 3 nie oddał mu należytego szacunku, czyniąc z niego stosunkowo prostego przeciwnika; jeśli oczywiście wiedzieliśmy, co robić.

Silent Hill

W 1999 roku Konami wydało na świat Silent Hill. Tytuł z miejsca okazał się jednym z najlepszych survival horrorów wszech czasów! Warto nadmienić, że wspomniana gra eksploruje strach w inny sposób niż omawiana wcześniej seria Resident Evil. W Silent Hill dezorientacja buduje napięcie… Gdzie są wszyscy? Dokąd poszła Cheryl? Co się tu w ogóle dzieje?! Właściwie nie wiemy kompletnie nic i przez większą część gry to się nie zmienia. Silent Hill bawił się naszymi emocjami: w grze wcale nie chodziło o ucieczkę, a o odnalezienie naszej córki. W całość zamieszana była tajemnicza sekta i nadprzyrodzone demony. Gra zmuszała nas do brnięcia w ten obłęd! Muszę przyznać, że nie pamiętam innej gry, w której tak mocno czułem się zdezorientowany. Ciche Wzgórze to jedna wielka, zagmatwana zagadka.

Miasto spowite jest gęstą mgłą…

Niepotrzebna była duża moc obliczeniowa konsoli, żeby solidnie nastraszyć gracza! Zresztą ograniczenia sprzętowe PlayStation świetnie poszły w parze z elementem, który najbardziej buduje atmosferę omawianej gry – wszechobecna mgła. W ten sposób skutecznie maskowano doczytujące się tekstury. Sprytne!

Silent Hill nie straszył tanimi chwytami czy wyskakującymi znienacka trupami; gra robiła coś o wiele gorszego. Przygnębiające poczucie samotności już samo w sobie było niekomfortowe. Grając w ten tytuł miałem nieustające przeczucie, że zaraz stanie się coś złego. W oddali słychać było jakieś dźwięki, ale najczęściej panowała cisza… Najgorzej, gdy nagle przerywało ją brzęczące radio, zwiastujące coś czyhającego tam gdzieś przede mną. Ile razy ze stresu myślałem, że nie dam rady grać dalej; ale grałem, bo tytuł wciąga jak mało który! Konami zadbało, abyśmy odczuwali strach przed tym, czego nie widać.

Silent Hill zawsze było dla mnie o szczebel wyżej w hierarchii horrorów, prezentując doznania niedostępne nigdzie indziej. Inne gry z gatunku były mniej wysublimowane i przez to bardziej akceptowalne na moje ówczesne standardy. Z czasem jednak i do tego tytułu zasiadłem. Do dziś nie wiem, czy żałować decyzji, czy też cieszyć się z jej podjęcia.

…a nocą widoczność jest znikoma.

Dino Crisis

Na koniec zostawiłem sobie Dino Crisis. Tytuł ten od zawsze stał w cieniu znacznie popularniejszego Resident Evil, chociaż miał swoje plusy i dobre momenty. Fabuła Dino Crisis jest nieco bardziej pokręcona i przyznam szczerze, że minęło już tak dużo czasu, że nie pamiętam dokładnie, o co w niej chodziło. Kojarzę, że dziwny eksperyment sprowadził do laboratorium zastępy mięsożernych gadów. Jedno pamiętam za to doskonale – fabuła nie ciekawiła mnie tak, jakbym tego oczekiwał… Być może kiedyś przysiądę ponownie do tytułu i nadrobię stracone lata.

Dino Crisis zawsze było dla mnie takim RE, tylko że z dinozaurami zamiast zombie. W sumie trudno się dziwić – Regina wyglądała dosyć podobnie do Jill, poruszała się też równie niezgrabnie. Co ciekawe, w Resident Evil 3: Nemesis po ukończeniu gry otrzymamy kilka strojów, w tym wdzianko tutejszej bohaterki. Po prawdzie, oczekiwałem po Dino Crisis znanych i sprawdzonych formuł rozgrywki. Odczucia z gry są jednak zupełnie inne. Jak na mój gust, tutejszy strach jest raczej niezgrabny i płytki. W kilku miejscach znajdziemy podejrzane ślady, czasem znienacka wyskoczy jakaś gadzina do ubicia, kilka razy przyjdzie nam poczęstować ołowiem ogromnego tyranozaura. To w sumie tyle. Skromny Park Jurajski.

Grafika w Dino Crisis nie rzuca na kolana, ale jest na przyzwoitym poziomie. Warto jednak zauważyć, że nie występują tutaj prerenderowane tła – wszystko wygenerowane jest w pełnym trójwymiarze. W tym aspekcie Dino Crisis bardziej przypomina o wiele nowszy RESIDENT EVIL – Code: Veronica. Brawo dla programistów, wycisnęli całkiem sporo z poczciwego szaraka!

Otoczenie wygląda całkiem przyzwoicie, chociaż daleko do Resident Evil.

Gra doczekała się kontynuacji, ale ta wyemigrowała tak daleko od pojęcia survival horror, że nie będę o niej nawet opowiadał. Ciężko nie odnieść wrażenia, że Capcom eksperymentował z różnymi pomysłami, aby dać graczom większe spektrum doznań. Niestety, nie wyszło to zbyt dobrze dla tej serii.

Podsumowanie

Gatunek survival horroru przeznaczony jest dla dorosłych graczy, o mocnych nerwach i pewnej odporności na pikselową krew i flaki. Ale to nie ociekająca posoka przyciągała nas najbardziej. Powyższe gry zaskarbiły sobie serca graczy z powodu wszechobecnych zagadek, które trzeba było rozwiązać. Samodzielnie. Niby nic wielkiego, ale dzisiaj na każdą łamigłówkę przypada co najmniej kilka poradników i filmów w Internecie. Wtedy musieliśmy sami sobie poradzić! Metodą prób i błędów krążyliśmy po okolicy, co chwilę uszczuplając i tak skromne zapasy amunicji. Ile razy zdarzyło się nam utknąć bez pojęcia, co dalej trzeba zrobić? I to było fajne!

Jeden z pierwszych „posiłków” w historii gatunku survival horroru.

Wspomniane gry stanowiły wyzwanie, a przy okazji zmuszały nasze szare komórki do twórczego kombinowania. Jedno jest pewne – przed erą internetu grało się w nie zupełnie inaczej. To oczywiście nie są wszystkie gry z gatunku, które namiętnie ogrywaliśmy po nocach. Brakuje chociażby Alone in the Dark, Parasite Eve czy horrendalnie złego Resident Evil Survivor. O tych grach być może kiedyś napiszę osobny materiał.


Pamiętaj, aby przed zakupem zawsze sprawdzać cenę → Najniższe ceny gier znajdziesz na Ceneo.
Kupując za pośrednictwem naszego linku wspierasz rozwój naszego portalu, dziękujemy!


Dzięki, że doceniłeś nasz wkład i przeczytałeś ten wpis do końca! Jesteś częścią naszej społeczności i to od Ciebie zależą nasze dalsze kroki. Możesz nam pomóc:

  • zostawiając komentarz - wiele się nie napracujesz, a my dowiemy się na czym Ci zależy,
  • polub nasz fanpage na Facebooku, żebyś z łatwością otrzymywał informacje o naszej działalności,
  • daj znać znajomym - razem stworzymy wielką społeczność "Testerów Gier",
  • zasubskrybuj nasz kanał YouTube jeżeli chciałbyś, abyśmy publikowali więcej filmów.

Michał Jankowski

Kiedyś nałogowo grał w Tony Hawka, dziś miłośnik gier roleplay i rpg - grind to dla niego podstawa. Mimo słabości do ubiegłych generacji nie pogardzi czymś świeżym. Z wykształcenia andragog, prywatnie gracz z dwudziestoletnim stażem.

One thought on “RETROMANIAK #91: Horrory pierwszego PlayStation

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *