
Ghost of Yotei – Wideorecenzja [PS5]
Do dziś nie mogę wyjść z zachwytu, jak amerykańskie studio, jakim jest Sucker Punch, tak doskonale potrafiło stworzyć klimat odległej Japonii.
Tym bardziej zaskakuje mnie fakt, że po latach udało im się to znowu!
Dziękujemy wydawcy Playstation Polska za dostarczenie gry.
Transkrypcja wideorecenzji:
Ghost of Yotei – recenzja [PS5]
Pamiętam do dziś, jak duże wrażenie zrobił na mnie pierwszy teaser Ghost of Tsushima. Lata temu jeden z pierwszych wpisów, jaki napisałem w internecie o grach, był właśnie o Jinie Sakaiu. Aż łezka w oku się kręci. Samą recenzję pierwszej części miałem okazję stworzyć już na łamach portalu testergier.pl. Mijały lata i doczekaliśmy się sequela samurajskiej przygody. Czy Sucker Punch ponownie stworzyło arcydzieło?
Klimat feudalnej Japonii na nowo
Nie zdawałem sobie sprawy, że twórcy będą potrafili wycisnąć więcej z klimatu feudalnej Japonii, jaką mieliśmy okazję poznać w pierwszej części. A tu proszę – w Ghost of Yotei otrzymujemy jeszcze bardziej dopieszczony klimat poprzedniczki. Nowy świat gry równie mocno i cudownie wciąga gracza w ten jakże ciekawy okres historyczny.
To, co na pierwszy rzut oka podczas rozgrywki bardzo mi się spodobało, to szczegóły. Zwłaszcza faktyczne wykorzystywanie kontrolera DualSense. W Ghost of Yotei takie aktywności jak malowanie, granie na instrumencie, rozpalanie ogniska, pieczenie ryb czy wykuwanie w kuźni wymaga od gracza poruszania kontrolerem, machania nim i ustawiania go w odpowiedni sposób. Twórcy również wykorzystali możliwości touchpada, który faktycznie w grze ma o wiele większe zastosowanie niż jako jeden wielki guzik. W poprzedniej części też touchpad DualShock 4 był o wiele bardziej wykorzystywany niż w innych tytułach, jednak w porównaniu do tego, jak wykorzystujemy DualSense w Yotei, to jest ogromny przeskok.
Walka – dynamiczna i widowiskowa
Skoro już jesteśmy przy porównaniach, mam wrażenie, że sama walka w Ghost of Yotei jest o wiele bardziej dynamiczna. Dodatkowo zostały nam oddane do dyspozycji nowe bronie, takie jak odachi, kusarigama czy kunai. Nic też nie stanie na przeszkodzie w dzierżeniu dwóch katan jednocześnie.
Pora zapomnieć o postawach z jedynki, które dopasowywaliśmy do rodzaju przeciwnika. Tutaj zamiast postawy dobieramy po prostu odpowiedni oręż i jest to o wiele bardziej widowiskowe niż w pierwowzorze. A walka odachi jest naprawdę cudowna.
Historia Atsu
Historia Atsu w porównaniu do Jina Sakaia jest o wiele mniej skomplikowana i bardziej skondensowana. To typowa fabuła o dążeniu do upragnionej zemsty na bandziorach, którzy dokonali rzezi na ukochanej rodzinie protagonistki. Oczywiście podczas tej wendetty poznajemy również szczegóły, jak do tego wszystkiego doszło. Prosta historia z konkretnym celem, bez zbędnego zastanawiania się nad tematem moralności i szlachetności.
Techniczne cuda
Ostatni tytuł, który uświadomił mi dobitnie, że dysk SSD w PS5 jest naprawdę szybki, to było cudowne Death Stranding 2. Jednak muszę przyznać, że Ghost of Yotei zdetronizowało dzieło pana Kojimy. Gra wczytuje się niesamowicie szybko.
Ghost of Yotei robi naprawdę niesamowite wrażenie i zachwyca różnorodnością lokacji. Mamy tutaj otwarte i ogromne doliny, zwiedzimy morze, szczyty gór, a także cudowne lasy i wybrzeża.
Ulepszona eksploracja
Twórcy postarali się o ulepszone zwiedzanie oraz eksplorację na koniu. Pamiętam, że w pierwszej części częściej eksplorowałem wszystko pieszo – w Yotei jest inaczej, z racji że twórcy ulepszyli jazdę konną dwoma prostymi rozwiązaniami. Jednym jest o wiele większe oddalenie kamery oraz dodanie panoramicznego trybu wyświetlania obrazu podczas jazdy, a drugim to fakt, że nasz rumak otrzymuje boosta do prędkości, kiedy przebiegamy przez pasy różnokolorowych kwiatów czy przez nurt rzeki. Dodaje to nie tylko estetycznego aspektu, ale sprawia, że koń jest w Ghost of Yotei naprawdę przydatnym towarzyszem.
Dodatkowe tryby gry
Nie zabrakło też dodatkowych trybów urozmaicania gry. Tryb Kurosawy zmienia automatycznie całą grę w jedno wielkie czarno-białe kino samurajskie. Pojawił się również tryb Mikke, zmieniający grę w jedną wielką krwawą łaźnię upstrzoną błotem. Za to tryb Watanabe dodaje klimatyczną muzykę lo-fi podczas podróży na koniu. Miłe, że mamy możliwość w większym stopniu dostosować grę pod względem estetyki do własnych preferencji.
Bolączki, które pozostały
Dużo dobroci zostało bardzo dobrze ulepszonych względem poprzedniczki. Jednak kilka bolączek znanych z Ghost of Tsushima również przeniknęło do Yotei. W tym niestety mizerne animacje twarzy. Tam gdzie zachwycamy się widokami i walką, tak podczas dialogów i cutscenek jest po prostu biednie. Biedne są również animacje w cutscenkach, skoro już przy tym jesteśmy. Czuć tutaj drewno. Widać też, że twórcy zdawali sobie z tego sprawę, dlatego większość ujęć jest oddalona podczas rozmowy.
Widoczna jest również powtarzalność znajdziek oraz aktywności. Znów przyjdzie nam rozmyślać w gorącym źródle czy też przecinać bambusy na stojaku. Choć to drugie jest o wiele bardziej efektowne. No ale cóż, to wszystko widzieliśmy już w poprzedniej części.
Problem z wilczycą
Mam również problem z naszym czworonożnym towarzyszem w postaci wilczycy. Z jednej strony fajnie, że mamy tutaj pomocnika, jednak odnoszę wrażenie, że twórcy nie do końca mieli pomysł, jak dodać fabularnie czworonoga. Jest sporo zadań, które skupiają się wokół wilczych jam, w których to spotykamy ową wilczycę – oczywiście wiecznie wkurzoną. Wkurzoną i warczącą na naszą bohaterkę. Po czym mamy sekwencję biegania, wyczyszczenia obozu wroga i uwolnienia innych wilków czy innych zwierząt. No i tak w kółko.
Sama wilczyca też nieraz pomaga nam w walce. Jest nawet drzewko umiejętności specjalnie przygotowane pod wilka. Szkoda tylko, że wyszło tak słabo i bez pomysłu. Nawet twórcy dali możliwość wyłączenia wilczycy w grze. A to już coś chyba znaczy.
Kwestia klatek
Pomimo że mamy tryb wydajności oraz jakości, jeżeli chodzi o graficzne aspekty, to niezależnie od naszego wyboru cutscenki zawsze będą w 30 klatkach. Szkoda, choć muszę przyznać, że przeskok z 60 na 30 nie jest aż tak rzucający się w oczy, jak to miało miejsce chociażby w ostatniej Mafii.
Podsumowanie
W ogólnym rozrachunku Ghost of Yotei jest tylko i aż bardzo bezpiecznym sequelem, biorącym to, co grało w pierwowzorze, i usprawniającym mechaniki, dodając wiele nowych smaczków, więcej dynamiki oraz klimatu. Widoczki są jeszcze piękniejsze, walka jeszcze bardziej widowiskowa i cudownie jest się w tym wszystkim zagłębić. Jednak bolączki pierwowzoru są również obecne i widoczne.
Nie ma co się jednak oszukiwać. Seria Ghost of… to absolutny top, jeśli chodzi o gry samurajskie. Klimat, gameplay, widoki – wszystko tutaj działa przecudownie. A twórcy takich tytułów jak Rise of Ronin czy ostatnie Assassin’s Creed Shadows powinni robić bardzo obszerne notatki na temat tego, jak tworzyć dobre samurajskie tytuły.
A wy, co sądzicie o Ghost of Yotei? Graliście, czy może wolicie przemierzać Japonię w sandałach Jina Sakaia? Komentarze są wasze.
Tymczasem zachęcam Was do obserwowania naszej strony na Facebooku oraz grupy. Inne gierki chodzą Wam po głowie? Zapoznajcie się z naszymi pozostałymi recenzjami!
Assassin’s Creed SHADOWS – czy to wystarczający sukces? Recenzja [STEAM DECK]
