INDYK NA PARZE #12: Discounty – symulator supermarketu w sosie Stardew Valley
Można wydawać się, że w gatunku gier opartych na zasadach Stardew Valley, a jeszcze wcześniej Harvest Moon, nie można wymyślić już nic nowego.
Duńskie Crinkle Cut Games postanowiło więc wyciąć cały element bycia farmerem, a zamiast tego wsadzić nas w ciuchy sprzedawcy w supermarkecie. Jednak czy aby podczas zabiegu chirurgicznego czegoś nie zapomniano? Zapraszam do recenzji.
Dziękujemy wydawcy PQube Limited za dostarczenie klucza do gry!
Nad przedstawioną fabułą nie ma co się głowić. Brak tu choćby jej zalążka — po prostu jedziemy do ciotki, by pomóc jej w prowadzeniu supermarketu (Discounty) w niewielkim miasteczku Bloomkest. Na szczęście potem robi się znacznie lepiej — historie mieszkańców i losy miasteczka faktycznie chce się poznawać. Podczas naszej przygody rozwiążemy tajemnicę plagi szczurów, pośledzimy podejrzaną o szpiegostwo osobę czy pomożemy miastu coś zbudować lub naprawić. Porozmawiamy z leniwym reprezentantem rządu, gburowatą właścicielką fabryki czy dziennikarzem sprawdzającym tajemnicę zamknięcia lasu. Nie ma tu jednak zdobywania relacji — po prostu czasami możemy kliknąć podświetlony element na mapie, by odpalić cutscenkę przybliżająca daną osobę.
Ogólnie rzez biorąc, dokładnie jak w Stardew Valley, Discounty jest grą o rutynie. Zarządzanie czasem jest tu kluczowe, choć oczywiście mniej ważne niż na farmie, jako że nie musimy analizować exceli z rozpiską co mamy kiedy siać. Sklep działa od godz. 9:00 do 17:00, codziennie z wyjątkiem niedzieli. Wstajemy więc rano, sprawdzamy co dzieje się na mieście i kupujemy raz w tygodniu towar u lokalnych sprzedawców — rybaka, farmera itp. Za sprzedawanie w sklepie ich produktów zdobywamy perki, a te wydamy na lepsze ceny czy większe dostawy. Resztę produktów dokupujemy poprzez internet. Za wykonywanie wyzwań (wyczyść brudy, sprzedaj 5 napojów) możemy odblokować kolejne produkty lub ułatwiacze rozgrywki. Otwieramy sklep i siadamy za kasą. Minigra w skanowanie produktów jest prosta — każdy produkt ma niezmienną cenę. Musimy wbić ją w kalkulator i pomnożyć o ilość produktów. Kto jest sprawny w liczeniu, może wpisać od razu sumę. Po skończonym dniu należy ogarnąć sklep, posprzątać i przygotować go na kolejne otwarcie. Do północy mamy wolny czas na załatwienie pozostałych spraw — zadaniami pobocznymi lub rozwieszaniem plakatów, by zachęcić ludzi do odwiedzin. Warto pilnować godziny, jako że każdy z mieszkańców o ma swój rytm dobowy lub kończy pracę o danej porze.
Sklep możemy modyfikować sami. To my ustalamy, gdzie postawimy lodówki, regały i dekoracje, które kupimy od stolarza. Oczywiście produkty musimy sami na te szafki stawiać. Jest tu pewien problem, bo jest to proces żmudny. Wielka szkoda, że nie ma tu zwanego przeze mnie „majnkraftowego scrolla”, czyli wygodnego brania konkretnej ilości produktów — zawsze musi być to co najwyżej 5 sztuk. Latamy więc w górę i dół, kładąc rzeczy w odpowiednie miejsca. Brak tu tak widocznego postępu, jak w, chociażby, Gas Station Simulator. Tam można poczuć satysfakcję, że za ciężką pracę dojdziemy w końcu do momentu, w którym wszystko za nas zrobią pracownicy (tutaj też się da kogoś zatrudnić, jednak dopiero po jakichś 10 godzinach gry). W Discounty są to tylko kolejne pudła do przenoszenia i więcej produktów do skanowania. Na obronę powiem, że bardzo podobał mi się wpływ rozwoju sklepu na Bloomkest. To nie jest tak szczęśliwa gra, jak można się wydawać — tworzymy przecież ogromny sklep dużej filii, z czasem wchłaniając kolejne punkty w okolicy. Mieszkańcy odpowiednio na to reagują, jednak i tak zdecydowanie jest tego za mało, a pomysł na ciekawą historię zmarnowano.
Jest jednak duży problem z Discounty, przez który nie bawiłem się tak dobrze, jak mógłbym. Błędy są otóż bardzo uciążliwe. Przede wszystkim AI klientów jest koszmarne — blokują się, stoją w miejscu lub szukają produktów, których nie ma (normalnie wyświetla się nad nimi komunikat, ale nie zawsze się pojawiał). Do kasy ustawiają się tak niemrawo, że można zasnąć, szczególnie że ich kolejkowanie jest zupełnie losowe. Najgorsze jest jednak to, że ktoś w studiu wpadł na pomysł, że po godzinie zamknięcia sklepu wszyscy od razu lecą do kasy. Może i nie brzmi to jak problem, ale w istocie jest. Postacie, które nie zrobią zakupów na czas, wściekają się. Dlatego utrzymanie wskaźnika zadowolenia na 100% jest w grze po prostu niemożliwe. Jest takie zadanie, że musimy w pełni zadowolić właścicielkę fabryki, by ta zgodziła się sprzedawać u nas produkty. Ta się tak krzątała, zablokowała się gdzieś, że oczywiście nie zdążyła zrobić zakupy. Postanowiłem zrestartować cały dzień. Nazajutrz RNG mi nie sprzyjało i się do sklepu nie stawiła… A przynajmniej tak myślałem. Po skończonym dniu wychodzę ze sklepu, a ta tam stoi i wrzeszczy na mnie co ze mnie za sprzedawca, pomimo że jej nawet w nim nie było! W tytuł grałem jeszcze przed premierą, więc mam nadzieję, że twórcy je naprawią i porozmawiamy wtedy inaczej.
Szybko jeszcze o samym stanie technicznym. Grałem na Steam Decku. Gra działa bez problemu, ale coś szwankuje w optymalizacji. Chodzenie po mieście ciągle traciło klatki, ale tylko w niektórych miejscach lub momentach (przy jego ładowaniu). Nie ma sensu pastwić się nad ciężkimi do przewinięcia dialogami czy fakt, że handlarze towarami sami je u nas kupują. Kulują też questy, bo często nie wiemy, co trzeba robić. Dla przykładu zadanie ze szczurami polega na donoszeniu im różnych produktów – ale jakich konkretnie, nikt nam nie powie, nawet jeśli nasza postać wspomina, że warto do kogoś zagadać. Warto dodać, że jest to gra znacznie prostsza od Stardew Valley, nic nam tu nie popsuje produktów, nie zepsujemy żadnej relacji, albo nie sprzedamy przez przypadek ważnej rzeczy. Osiągnięcia są też banalne i platynkę można zrobić w jakieś 20 godzin.
O grafice i dźwięku dużo się nie wypowiem. Czuć mocne nawiązanie do rodowodu pikselów i „16 bitowych strun”. Gra wygląda jednak bardzo ładnie — sporo tu małych detali, a animacje stoją na bardzo dobrym poziomie. Dialogi stworzone są standardową indyczą metodą, czy mruknięciami. Pochwalę przy okazji dialogi, bo są naprawdę sprawnie napisane, niekiedy zabawne. Jest ich też sporo, więc warto spędzić czas na poznanie, co kryje się za tymi bryłami pikseli.
Nie ukrywam, że z Discounty jestem zadowolony, jednak równocześnie nie polecałbym wyciągać pochopnych wniosków. Jest to dobry indyk, z którym wszyscy fani podobnych gier powinni się zaprzyjaźnić. Czegoś tu jednak brakuje, aby tak naprawdę wciągnąć się w grę — może większego postępu, bo wkrada się tu monotonna rozgrywka. Nie da się jednak ukryć, że twórcy postarali się nad budową „realnego” świata, wsadzeniem do niego ciekawych postaci i niemałą ilością rzeczy do roboty. Twórcy muszą nad grą popracować, przerobić kompletnie system cierpliwości NPC. Jakby stworzyli jakieś rozszerzenie lub aktywnie nad nią pracowali — dopiero wtedy mogę Discounty z czystym sumieniem polecić.
Całą serię Indyk na Parze znajdziecie w tym miejscu.
INDYK NA PARZE #4: Gas Station Simulator to coś WIĘCEJ niż kolejny symulator