Fetyszyzacja poziomu trudności, czyli jak zniewalamy nowe doświadczenia przez pryzmat starych

W 2009 firma From Software wypuściła na rynek „Demon’s Souls” – grę fantasy, w której najwięcej czasu poświęcaliśmy na ekranie „You Died”. Słaba sprzedaż w Azji nie przeszkodziła wydawcom rozpowszechniać jej w Stanach, gdzie mimo tego, że nie odniosła niesamowicie kasowego sukcesu, to na pewno zebrała wokół siebie sporą rzeszę fanów. Dopiero dwa lata później – w 2011 roku – Dark Souls podbiło szturmem serca fanów. Lecz czym zostało to spowodowane?

Wielu z nas z pewnością słyszało o wysokim poziomie trudności Soulsów, a także o tym, że jest to przygoda dla prawdziwych mężczyzn lub o tym, że gracze prowadzą rozgrywkę na matach do tańczenia, mimo tego, że kolega, który wam o tym opowiada, nie potrafiłby jej przejść posiadając trzy dłonie.

Seria gier Soulsowatych wpadła w pułapkę samej siebie. Wraz z reklamą portu na PC „Prepare to Die Edition” marketingowcy zrobili reklamę dla niszy ludzi, którym nie podoba się kierunek dzisiejszych gier wideo. Ci sami ludzie założyli niesamowicie duży fanbase, który niestety odstrasza graczy od sięgnięcia po wspaniałą rozrywkę jaką stanowi cała seria gier.

Oczywistym jest fakt, że twory Miyazakiego (producenta From Software) to o wiele więcej niż poziom trudności. W trylogii Dark Souls możemy zaobserwować mityzację całej historii o wybrańcu, który musi przedłużyć pierwotny ogień, wzbogaconą o masę nawiązań do klasycznych dzieł, religii czy symboli kulturowych. Wszystko to zostało doprawione świetnym zaprojektowaniem lokacji, które nie potrzebują animowanych przerywników ani długich dialogów by zobrazować to, co się w tym miejscu wydarzyło. W Bloodborne mamy z kolei najlepszą egranizację książek Lovecrafta. Wszechobecna atmosfera grozy i horroru przeradza się w trakcie przechodzenia gry w puentę każdej opowieści amerykańskiego pisarza – ludzkość to pyłek w ogromie przestrzeni kosmicznej. Wszystkie gry są doprawione wspaniałą muzyką orkiestrową, której słucham jako osobny produkt w wolnych chwilach. Co więc jednak sprawia, że to poziom trudności jest opisywany jako pierwszy w internetowych dyskusjach i większości recenzji?

Dark Souls: Prepare to Die Edition z 2011 roku.

No, to teraz coś zupełnie z innej beczki. Znacie te komentarze spod teledysków grunge? „Żałuję, że urodziłem się po 2000 roku”, „moje pokolenie nie zna się na muzyce”. Subkultury opierają się na grupie ludzi, którzy czują się zjednoczeni z rzeczą, która ich łączy. To samo dotyczy fanów „Star Wars” oraz „Star Trek” i znajduje idealne odwzorowanie w fanach Dark Souls. Ludzie, którzy czują się lepiej z tym, że potrafią grać w tę grę jedną ręką uważają, że nie wszyscy są tak umiejętni jak oni.

I właśnie dokładnie ci ludzie wprowadzają coś co widzimy teraz – wieczne wychwalanie i porównywanie innej gry do Soulsów. Wystarczy, że w nowym produkcie nie ma automatycznej regeneracji zdrowia, paru bossów a już jest mowa o „inspiracji” czy „zrzynce” z popularnej japońskiej serii. A przecież ułatwienie gier to efekt ostatnich 10 lat branży – seria Resident Evil przed piątą odsłoną serii również dawała graczom w kość, zanim ktokolwiek usłyszał o Soulsach. Wszystkie dungeon crawlery, gry strategiczne, a nawet FPSy były trudne i stanowiły wyzwanie. Gry Soulsborne są wyjątkowe nie poprzez ich wysoki poziom trudności, a jego brak wśród konkurencji, kolejnych nijakich tytułów, o których zapomina się po pół roku. Aktualnie szukamy wyzwania, które jak się okazuje, sprawia o wiele więcej frajdy (o ile rozgrywka jest dobrze zaprojektowana) niż kolejne farmienie skrzynek z nową skórką dla postaci, karabinu czy emblematu. Gracze wpadają w pułapkę zbieractwa, na której tracą masę czasu. Teraz w grach chwali się olbrzymie światy pełne powtarzalnych, prostych aktywności aniżeli ciekawie zaprojektowane małe segmenty poziomów. Tak więc niedawno wydany Cuphead otrzymał miano „Soulsów 2D”, a produkt nie jest popularny przez fantastyczną rozgrywkę, lecz napis „You Died” na ekranie śmierci. Klony Soulsów na Steamie sypią się jak z worka Świętego Mikołaja, ale reklamują tylko jednym – zgonami. Nie dziwi fakt, że sprzedają się gorzej niż by mogły gdyby wydawcy skupili się na promowaniu całości gry, a nie mechaniki opartej na przegrywaniu.

Cuphead – świeżynka na Steamie bijąca rekordy popularności.

Seria Dark Souls nawet nie jest tak trudna jak wydaje się wszystkim dookoła. Żadna z tych gier nie wymaga nadprzyrodzonego talentu. Grę w kolejnych podejściach da się przejść w 12 godzin, bez nadludzkich umiejętności. Wszystko wygląda tak, jak było to projektowane jeszcze ponad dziesięć lat temu, kiedy gry miały bawić i dawać wyzwanie, a nie być kolejną maszynką do zarabiania na mikropłatnościach. To, co kochamy w tych grach to zabawa poprzez wyzwanie, a nie dzienne logowanie i odbieranie nagród za samo włączenie jakiegoś tytułu. Pamiętajmy, my jako konsumenci kreujemy całą branżę własnymi portfelami. Warto więc zainteresować większą liczbę ludzi tytułami, które są zrobione świetnie niż odstraszać ich od tej bardziej wymagającej formy rozrywki.


Pamiętaj, aby przed zakupem zawsze sprawdzać cenę → Najniższe ceny gier znajdziesz na Ceneo.
Kupując za pośrednictwem naszego linku wspierasz rozwój naszego portalu, dziękujemy!


Dzięki, że doceniłeś nasz wkład i przeczytałeś ten wpis do końca! Jesteś częścią naszej społeczności i to od Ciebie zależą nasze dalsze kroki. Możesz nam pomóc:

  • zostawiając komentarz - wiele się nie napracujesz, a my dowiemy się na czym Ci zależy,
  • polub nasz fanpage na Facebooku, żebyś z łatwością otrzymywał informacje o naszej działalności,
  • daj znać znajomym - razem stworzymy wielką społeczność "Testerów Gier",
  • zasubskrybuj nasz kanał YouTube jeżeli chciałbyś, abyśmy publikowali więcej filmów.

Jakub Ślubowski

Od dziecka miłośnik gier wszelakich, muzyk amator i student prądu. Zawsze wyglądam ładnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *