NowośćRecenzjaTemat dnia

Dziwne są światy Helejosa – przemyślenia po Mass Effect: Andromeda

Uwaga! Poniżej znajduje się sporo spoilerów!

Nie było łatwo zmierzyć się z tą grą. Chyba nigdy nie wydałam decyzji na jej temat tak pochopnie, ale nigdy też nie miałam do czynienia z rozgrywką, która na samym początku nie potrafiła mnie nijak porwać. Sama konstrukcja wstępu – i pierwszych aktów – została zbudowana na założeniu, że gracz z przyjemnością będzie przedzierał się przez kolejne sudoku, generyczne zadania oraz wyzwania. Jako, że miałam doświadczenie ze Star Wars: The Old Republic, ze znudzeniem przebrnęłam przez światy, które wyglądały tak podobnie do rozgrywki wspomnianej w tym tytule, że niemal oczekiwałam, aż odezwie się ktoś z gildii, by zapytać, czy idziemy szukać części do HK.

andromeda uwagi
Czasami moja Ryder wyglądała jak Trump

Umówmy się – nie ma żadnej, ale to żadnej przesłanki, by polubić Aleca Rydera i czuć, że jego ofiara ma jakiekolwiek znaczenie. Oczywiście, jest to typowy dla generycznego wątku motyw – ginie nasz „mentor”, postać ojcowska, bliska (lub nie – mamy tu wybór!) sercu naszemu protagonisty. Zupełnie inaczej odbywa się to, kiedy rozpoczynamy Dragon Age: Początek szlachcicem z rodu Couslandów. Jeszcze inaczej jest z Gorionem. Tę utratę odczuwamy dosłownie, mimo, że był z nami kilka chwil. Alec Ryder z kolei nie potrafi nas porwać i nie robi tego aż do samego końca gry. Nie była to postać, której mi żal. Już łatwiej było mi współczuć Ryderom choroby Ellen.

Och, SAM, nie jesteśmy już na Drodze Mlecznej

Pierwsza uwaga: to, że jesteśmy w uniwersum Mass Effecta, odczułam dopiero po znalezieniu pierwszej arki. Może fakt, że była to właśnie arka asari, z klimatami, które lubiłam, może dlatego, że nawiązywała w bardzo wielu punktach do tego, co znaliśmy i lubiliśmy w poprzednich częściach – tak czy siak, Nexus w ogóle tej tęsknoty nie budził. A tu? Wystarczyło trochę prastarej kultury i człowiek na nowo przeżywał bitwę o Thessię.

andromeda uwagi
Uwielbiam ten widok!

Na szczęście, potem jest dużo lepiej. W moim przypadku gra zaczęła mieć jakikolwiek smak dopiero w momencie, gdy udało mi znaleźć na planecie angarów, a prawdziwie wciągnęła mnie dopiero na Voeld. Przeszłam pierwsze (mało porywające) spotkanie z Archontem, trochę poprztykałam się z kettami… a potem poszło już samo. Dialogi nadal nie porywały zbyt przesadnie, ale nagle świat zaczął odpowiadać na każdą moją decyzję, kierując mnie na wprost nowych, ciekawych miejsc, przygód i rozwiązań. Zaczęłam grać w Mass Effect. Wcześniej, mimo wszystko, było to The Old Republic. O ilości skojarzeń, które miałam z dodatkiem Knights of the Eternal Throne – za chwilę.

Kerrigan na Korriban

Nie zmieniłam z całą pewnością zdania o kettach. Z urywków różnych przygód dowiadujemy się mniej więcej, że kettowie to nic innego, jak zergowie w Imperium Sithów na zasadach genokracji. Motyw bardzo ciekawy, ale porzucony przedwcześnie, toteż pozostawia tylko pytania i skojarzenia. Wszyscy kettowie są strasznie płascy, oparci o motywację na podstawie: „Poddaj się! Poddaj się natychmiast! Dostąpisz apoteozy! Będzie super! Poddaj się! Glory to the empire!” No nie. Dużo łatwiej było kupić działania, które kierowały Koryfeuszem i jego przybocznymi w Dragon Age: Inkwizycja.

Natomiast muszę przyznać jedno – motyw „masz coś, co chce mieć twój wróg” działa tu naprawdę dobrze. Chyba pierwszy raz od dawna widzę wątek, w którym to my górujemy nad naszym przeciwnikiem, on zaś, podstępem i przebiegłością stara się nam dorównać. Tak, jak dotychczas musieliśmy zwalczyć Prastare Zło, Które Czai Się W Mroku, tak teraz… dobra, to było fajne!

Zacna kompania

Co prawda, nie oczekiwałam wiele po towarzyszach. O ile w normalnym Mass Effect zdobywaliśmy zaufanie takowych, jednego po drugim, poznając ich stopniowo, tak tutaj jest to zrobione nieco po opłotkach. Jasne, poznajemy w tych czy innych okolicznościach Dracka czy Peebee, w pewnym momencie dołącza do nas Jaal, Liam, Cora są z nami od początku, a Vetra też się gdzieś po drodze przyplątuje, ale jest to jakieś trochę pozbawione logiki. W pierwszej części musieliśmy uratować Tali przed zabójcami, uwierzyć w opowieść Garrusa, uratować Kaidana przed przekaźnikiem wybuchającym mu w twarz… i było to świetne. Tutaj? Nie mogę powiedzieć, Peebee w ogóle nie kupiła moich uczuć. Kolejna iteracja Sery – Bioware chyba zapomniało po Zevranie i Izabeli, jak się robi ciekawych łotrzyków, bo ciągle powtarza motyw infantylnej łobuziary, która nie tylko nie jest urocza, ale jest straszliwie irytująca.

Załoga – cóż, po Jokerze nie pokocham chyba nawet Renly’ego Baratheona jako naszego mechanika pokładowego, chociaż doktor Margaery Tyrell była świetna (a co do nawiązań do „Gry o tron” – w walce finałowej Archont krzyczy, że skończy z nami za pomocą krwi i ognia – eeech…) i muszę przyznać, że przyjemnie się miało z nią do czynienia.

Poboczne NPC, będące naszymi sojusznikami zasługują albo na złoty metal, albo na cios szpadlem w łeb. Do pierwszej kategorii zalicza się fantastyczny Reyes Vidal, Evfra, Kesh i Scott Ryder. Do drugiej z chęcią wrzuciłabym Addison czy Tanna – tak płytkich bohaterów nie widziałam, jak żyję.

andromeda uwagi
Moshae też jest w porządku!

Muszę natomiast powiedzieć, że questy towarzyszy i załogi – lojalnościowe i zwykłe – przeszły moje najśmielsze oczekiwania, a quest „Wieczorek filmowy” był absolutnie wspaniały. W sekwencji kilkunastu scenek zawarto tyle rzeczy, że polubiłam wszystkich NPC na statku. Całym sercem.

Poza Peebee.

Kneel before the dragon of Zakuul

Wspominałam o The Old Republic? To słuchajcie. Nasz bohater znajduje się w trudnym położeniu, albowiem musi przejąć władzę nad starożytną technologią, którą można zdobyć tylko za pomocą pewnego miejsca. Żeby do niego dotrzeć, musi najpierw przejść przez planetę, która jest wydrążona w środku i oparta na technologii w całości.

Tak, to fragment fabuły Knights of the Eternal Throne. Muszę jednak przyznać się szczerze, że zadziałał tu w stu procentach. Meridian i Miasto Porzuconych są wizualnie piękne, sam wątek Rydera przejmującego władzę nad starożytną technologią za sprawą własnych umiejętności jest po prostu świetny (i wcale nie mamy tu deus ex machina – bo bohater zalewa się krwią, kiedy podejmuje to działanie!), a sam motyw, chociaż wykorzystany w paru innych grach, tutaj sprawdza się świetnie. Jasne, Jardaanowie to nic innego jak Proteanie, Rakata i inne rasy tego rodzaju (ach, byliśmy starzy i doprowadziliśmy samych siebie do zguby), ale umówmy się – gdyby Shepard miał chociaż część tej technologii i tego potencjału, Żniwiarze uciekliby na dożynki prosto w horyzont zdarzeń.

Co prowadzi nas do rozważań o finałowym queście.

Plaża w Normandii (sic)

Pamiętajmy, że finałowy quest rozpoczyna się, kiedy Ryder zostaje zabity przez Archonta (w ogóle nasz protagonista strasznie lubi umierać). Nagle wszystko się sypie – Hyperion w łapach wroga, rodzeństwo torturowane przez Archonta, SAM daleko, znikąd pomocy, dopóki Ryder nie postanowi odpalić floty Porzuconych i ścigać drania aż do samego Meridianu. Dalej już dzieją się rzeczy szczególnej urody – statki ciągnące fragmenty Plagi, możliwość zwyzywania głównego antagonisty, pościg Nomadem w klimatach pierwszego Mass Effecta, walka z Architektem w klimatach drugiego, flota przybywająca na pomoc w klimatach trzeciego (lub Rogue One). Jest pięknie, ponieważ nagle widzimy gołym okiem wszystkie podjęte przez nas decyzje. Serce rośnie, kiedy oglądamy kolejne sekwencje bitwy, a kettowie zaczynają przypominać dzieci we mgle.

Tym, którzy narzekają, że walka była mało wymagająca, polecam podkręcenie poziomu trudności. Nagle to, co zajmuje pół godziny, zajmie trzy. Oczywiście, mogłoby być dłużej, moglibyśmy gonić się po całym labiryncie… ale jest jak jest. Jasne, fajnie byłoby też obić Archontowi facjatę, ale trudno się mówi. Może dostaniemy chociaż Primusa w nagrodę.

Zakończenie jest miodne – to jakby nagroda za to, że napluli na nas w Mass Effect 3. Zdobywamy blichtr, splendor, dostajemy własną planetę (powiedzmy), mamy też jeszcze serię krótkich questów na sam koniec, a w dodatku dowiadujemy się, że znalazła się arka quarian!

O czym też warto wspomnieć.

Pełznie za nami stary koszmar

Quarianie informują nas, że mamy się od nich trzymać z daleka. Nasi znajomi Cyganie najwyraźniej mają na swojej arce coś, co jest wyjątkowo niebezpieczne. Czyżby w ładowni siedziały gethy? To możliwe, ale wtedy wołaliby o pomoc. A może koledzy z Cerberusa postanowili przejąć interes? W dalszym ciągu nie ma to większego sensu, bo wtedy też quarianie wzywaliby pomocy. Co jest więc takiego, że przestraszyło ich do tego stopnia, że każą się od siebie trzymać z daleka?

Żniwiarze.

Taka moja teoria. Arka quarian dociera na miejsce jako ostatnia, a z logów Aleca Rydera wynika, że minęliśmy się z piekłem o włos. To oznaczać może, że do arki mógł, niczym pasożyt, przyczepić się niesympatyczny statek żniwiarski, który doszedł do wniosku, że trzeba wytępić pozostałe resztki życia organicznego, które próbuje nawiać do Andromedy. Miałoby to nawet nieco sensu. Quarianie, świadomi, że Żniwiarz może zniszczyć wszystkich, postanawiają wysłać informację, by ich nie szukać. Tak czy siak, będziemy mieli pewnie DLC.

andromeda uwagi
Za takie linie dialogowe powinno się zsyłać na Kadarę

Ostateczna moja opinia jest nieco bardziej przychylna niż na początku. Na plus rozwinęła się fabuła i wątek towarzyszy, a widoki z chwili na chwilę stawały się coraz piękniejsze. Jasne, pewne bugi były irytujące (zacinający się dźwięk), zabawne (Ryder pokazująca zęby) albo bardzo frustrujące (zepsute sejwy albo nagłe pojawienie się w pustej przestrzeni i spadanie w dół aż do śmierci). Mimo to, był to kawał dobrej gry, którą warto sobie powoli smakować. Chyba zagram w to jeszcze raz.


Pamiętaj, aby przed zakupem zawsze sprawdzać cenę → Najniższe ceny gier znajdziesz na Ceneo.
Kupując za pośrednictwem naszego linku wspierasz rozwój naszego portalu, dziękujemy!


Dzięki, że doceniłeś nasz wkład i przeczytałeś ten wpis do końca! Jesteś częścią naszej społeczności i to od Ciebie zależą nasze dalsze kroki. Możesz nam pomóc:

  • zostawiając komentarz - wiele się nie napracujesz, a my dowiemy się na czym Ci zależy,
  • polub nasz fanpage na Facebooku, żebyś z łatwością otrzymywał informacje o naszej działalności,
  • daj znać znajomym - razem stworzymy wielką społeczność "Testerów Gier",
  • zasubskrybuj nasz kanał YouTube jeżeli chciałbyś, abyśmy publikowali więcej filmów.

Emilia Wyciślak

Polonistka, entuzjastka fantastyki, graczka RPG. W wolnym czasie, którego nie posiadam, pochłaniam dziesiątki książek, gier, filmów i seriali.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *