Gwint: Wiedźmińska Gra Karciana – Wrażenia z bety na PS4

Wiedźmini mają ważniejsze sprawy na głowie.

Gdy niezliczone rzesze fanów błagały CD Projekt Red o zrobienie z Gwinta samodzielnej gry, mój stosunek do wiedźmińskiej karcianki pozostawał obojętny. Wynika to pewnie z faktu, że w Dzikim Gonie zachwycało mnie wszystko inne (od grafiki po przedstawioną historię) i tego entuzjazmu zabrakło już dla kolekcjonowania kart, za którymi swoją drogą trzeba było się sporo nabiegać. Oczywiście niejeden raz przyszło mi stanąć w szranki z różnej maści przeciwnikami, gdyż dawało to pewne bonusy lub było wręcz niezbędne, ale unikałem Gwinta na tyle na ile to było możliwe. Nigdy natomiast nie uważałem, że sam pomysł czy jego wykonanie jako mini-gry w Wiedźminie 3 było złe, po prostu wolałem podążać za porywającą fabułą polskiego hitu.

Kwestia podejścia.

Kiedy prośby fanów zostały wysłuchane, a w Internecie pojawiały się pierwsze gameplaye z najnowszego dzieła Redów, moje podejście do tematu uległo zmianie. Teoretycznie to nadal miała być ta sama gra, zaszły jednak istotne zmiany dotyczące jej charakteru. Przede wszystkim to już nie dodatek do czegoś większego, któremu można wybaczyć to i owo, a produkt, który musi obronić się sam. Po drugie od teraz głównym trybem jest multiplayer, coś czego wcześniej nie było wcale.  Pytań narzucało się wiele: Czy uda się wprowadzić model biznesowy korzystny zarówno dla graczy, jak i twórców? Czy balans między poszczególnymi taliami i kartami zostanie osiągnięty? Czy przeprowadzi się wystarczająco wiele zmian, aby rozwinąć grę, nie zmieniając jej oryginalnego charakteru? Na wiele pytań będzie można odpowiedzieć dopiero po premierze, która ma nastąpić wiosną tego roku, ale jedno sobie uświadomiłem: chcę dać Gwintowi jeszcze jedną szansę. Niestety, jako iż jestem posiadaczem Playstation 4 przez długi okres nie miałem takiej możliwości, podczas gdy posiadacze PC i Xboxów cieszą się możliwością niemal nieograniczonego testowania gry od pewnego czasu. Sytuacja zmieniła się w piątek, gdy ni z tego ni z owego dowiedziałem się, że przez cały weekend będą prowadzone otwarte testy techniczne w wersji na ps4. Oto co udało mi się z nich wywnioskować.

Graj, muzyko!

Gwint: Wiedźmińska Gra Karciana na obecnym etapie produkcji jest już na ukończeniu. Produkt który został nam udostępniony praktycznie nie posiada różnego rodzaju bolączek wieku młodzieńczego. Nie doświadczyłem żadnych bugów ani problemów z połączeniem. Matchmaking działa błyskawicznie, czasy ładowania są krótkie. Podczas całego weekendu miałem tylko jeden powtarzający się problem, mianowicie podczas „prezentacji” bohaterów (przypominających te z Hearthstone’a) na początku pojedynku gra potrafiła delikatnie się „ściąć”, ale tylko na ułamek sekundy. Podsumowując stronę techniczną jest naprawdę dobrze. Podobnie zresztą mają się wszystkie inne części składowe. Styl graficzny przypadł mi do gustu. Wszystko jest przejrzyste, stonowane i bez zbędnych fajerwerków począwszy od menu a na polu rozgrywki kończąc. Jednak moim zdaniem same grafiki kart mogły zostać wykonane ciekawiej. Są solidne i czytelne, ale nie zachwycają. Jak dotąd żadna nie przyciągnęła mojej uwagi i nie była godna zapamiętania na dłużej. Poprzeczkę stawiam dosyć wysoko porównując je choćby z Magic: The Gathering, gdzie karty potrafią być małymi dziełami sztuki. Nie mam natomiast niczego do zarzucenia ścieżce dźwiękowej, która jest niesamowicie klimatyczna i po prostu dobrze się jej słucha. Co ciekawe w opcjach gry można przełączać się między muzyką nową a tą z Wiedźmina 3. Miałem przetestować obie, ale gdy włączyłem tę drugą musiałem przy niej pozostać. Wspomnienia i emocje jakie potrafi wywołać są nie do opisania.

Biedna pie… poczciwa piechota, czyli kto, jak i z kim.

Pora jednak przejść do dwóch najważniejszych kwestii. Zacznę od rozgrywki, w praktyce głównej składowej każdej gry. Gwint, jak wskazuje jego pełna nazwa, to kolekcjonerska gra karciana. Co z kolei dość dobrze oddaje czym będziemy się zajmować: zbieraniem kart, budowaniem z nich talii oraz testowaniem ich w praktyce. CD Projekt Red wymyśliło zasady na tyle proste, że można je poznać dosłownie w kilka minut (w czym pomaga krótki acz konkretny samouczek), a jednocześnie rozgrywkę na tyle głęboką, że gra nie jest monotonna. W becie na ps4 część gry została okrojona. Zabrakło trybu rankingowego w Multi, kampanii dla pojedynczego gracza czy nawet sklepu z kartami, ale oczywiście wszystkie te elementy pojawią się w pełnej wersji. Nie pożałowano nam natomiast dostępnych kart. Dzięki temu mogłem przetestować wszystkie 5 frakcji od buntowniczych Wiewiórek po potężny Nilfgaard, najnowszą z nich. Tu również wykonano kawał dobrej roboty. Nie są to ciągle te same karty ze zmienionymi obrazkami, które nie różnią się niczym poza wyglądem. Czuć w nich ducha danej strony konfliktu, pewien delikatnie narzucony styl. Wpływają na to trzy czynniki. Po pierwsze każda frakcja ma swoją unikatową umiejętność. Przykład? Scoia’tael mogą wybrać kto zaczyna rundę, a jedna jednostka Potworów przechodzi do następnej, co może całkowicie odmienić losy potyczki. To jednak nie wszystko. Jeszcze większy wpływ na rozgrywkę mają bohaterowie. Przy tworzeniu talii wybiera się jednego spośród trzech obecnie dostępnych na każdą frakcję. Skorzystać z jego pomocy możemy raz na całą grę (nie rundę), a więc trzeba użyć go rozważnie. Taki Eredin „wchodzi” do rozgrywki jako mocna karta o sile 11 punktów, ale inni potrafią być bardziej subtelni i dają możliwość choćby wymiany kart w ręce. Ostatnią kwestią są jednostki dostępne dla danego stronnictwa, które w mniejszym lub większym stopniu oddają jego charakter. Wszystko to składa się na bardzo ciekawą różnorodność.

Dominacja.

Przetestowałem każdą z podstawowych talii przygotowanych przez twórców aż w końcu zdecydowałem się, że najbardziej pasuję na potwora (jakie to trafne) i stworzyłem coś własnego. Warto zauważyć że mimo wspomnianego charakteru frakcji nie każda talia potworów będzie taka sama, wszystko zależy od naszej koncepcji. Dagon, bohater ze swoją umiejętnością wywołania efektu pogodowego (który w skrócie jest zdolnością osłabiającą wiele jednostek naraz, w tym zwykle również twoje własne) od razu przypadł mi do gustu. Stworzyłem więc talię opartą na jak największej liczbie kart manipulujących pogodą, a wszystkie jednostki miały na te efekty odporność. Ku mojemu zdziwieniu dosyć przypadkowo stworzyłem deck na tyle mocny, że… prawie zawsze wygrywałem. Tu powraca pytanie o balans, gdyż kart niwelujących efekty pogodowe jest mało, a odporność na nie mają tylko karty złote (których możemy mieć w talii do czterech sztuk) i wspomniane potwory, przez co większość moich rozgrywek wyglądała tak, że niezależnie co zrobił przeciwnik, osłabiałem wszystkie jego jednostki podczas gdy moje pozostawały nienaruszone.  Należy jednak pamiętać, że beta udostępniona zaledwie na dwa dni, była oblegana również przez graczy, którzy nie mieli z gwintem styczności wcale. Poskutkowało to tym, że nie zdążyła się wytworzyć tak zwana meta, czyli zbiór najsilniejszych talii które zwykle mają wyrównane szanse w walce między sobą.

The Elder Scrolls: Hearth… Legends.

Nie zamierzam opisywać całej mechaniki, skupię się jednak na drugiej istotnej sprawie. Rozgrywka jest po prostu oryginalna. Dlaczego to takie ważne? Kolekcjonerskie gry karciane w formie gier komputerowych miały swoje lepsze i gorsze momenty, ale nie pamiętam by kiedykolwiek były tak popularne jak teraz. Znacząca zmiana nastąpiła po premierze wielkiego hitu Blizzarda. Hearthstone, bo o tej grze mowa, praktycznie zdominował rynek karcianek elektronicznych. W tym fakcie nie dostrzegam niczego złego, wręcz przeciwnie. HS to gra dopracowana i piękna, z przecudownymi animacjami i wciągającą rozgrywką. Problemem jest to, że od tego czasu wielu twórców postanowiło się „inspirować” dziełem twórców World of Warcraft i jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać produkcje będące brutalnie mówiąc jego klonami, ewentualnie wprowadzając drobne zmiany. Rozumiem, że gdy formuła się sprawdza można ją rozwinąć. Wszystko jednak ma swój umiar. Stąd bardzo cieszę się, że grając w Gwinta praktycznie nigdy nie miałem poczucia „hmmm, gdzieś już to widziałem”.

Va faill Gwent?

Jak zatem wypadła nie tylko beta ale i ogólny obraz gry w moim odczuciu? Nie trudno wywnioskować, że dobrze. W produkcji drzemie spory potencjał, a znając dbałość o szczegóły studia CDP Red możemy się spodziewać, że gra będzie ciągle dopracowywana i rozwijana. Czy przebije popularnością Heathstone’a? Wątpię. Mimo to myślę, że fani już na obecnym etapie powinni być zadowoleni ze stanu tworu o dumnej nazwie Gwint: Wiedźmińska Gra Karciana. Sam chętnie do niego wrócę po premierze i zagram partyjkę czy dwie. Zarywać nocy nie planuję, ale na pewno nie jestem już obojętny.


Pamiętaj, aby przed zakupem zawsze sprawdzać cenę → Najniższe ceny gier znajdziesz na Ceneo.
Kupując za pośrednictwem naszego linku wspierasz rozwój naszego portalu, dziękujemy!


Dzięki, że doceniłeś nasz wkład i przeczytałeś ten wpis do końca! Jesteś częścią naszej społeczności i to od Ciebie zależą nasze dalsze kroki. Możesz nam pomóc:

  • zostawiając komentarz - wiele się nie napracujesz, a my dowiemy się na czym Ci zależy,
  • polub nasz fanpage na Facebooku, żebyś z łatwością otrzymywał informacje o naszej działalności,
  • daj znać znajomym - razem stworzymy wielką społeczność "Testerów Gier",
  • zasubskrybuj nasz kanał YouTube jeżeli chciałbyś, abyśmy publikowali więcej filmów.

Szwajko

Jedną z rzeczy, które cenię najmocniej, jest różnorodność. Stąd bierze się moje zamiłowanie do czytania o różnych rejonach świata oraz próbowania egzotycznych kuchni. Jeśli chodzi o gry, trzymam się podobnej zasady: doświadczyć jak najwięcej i nie ograniczać się do jednego gatunku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *