Sfilmuj mi rozgrywkę – czyli o ekranizacjach gier słów kilka

Ekranizacje książek są zwykle lepsze albo gorsze. Wszystko wynika z tego, jak bardzo reżyser zapragnie ingerować w dzieło, a także, czy zrozumie on przesłanie, jakie kryło się w danym utworze. Rzecz jasna, działa to również w przypadku gier komputerowych. Świat filmu pełen jest prób, które podjęto w celu ekranizacji danej książki, a co za tym idzie, ubraniu jednego medium w drugie. Fani zazwyczaj dostają białej gorączki, kiedy pada hasło „ekranizacja”. Nie ma się co temu dziwić. Co ciekawe, w drugą stronę nie bywa aż tak źle…

Silent Hill

W porządku – może nie była to produkcja najwyższych lotów. Z całą pewnością potraktowała ona historię Alessy nieco po macoszemu, zmieniając dość znajomych szczegółów. Mimo to, oprawa wizualna była naprawdę świetna i budziła zdrową dawkę strachu. Do tego klimatyczna muzyka oraz całkiem nie najgorsza gra aktorska sprawiają, że Silent Hill jest dość miłym ukłonem w stronę fanów. Nie jest on wybitny, ale przeciętnie dobry już tak.

Niestety, miał on słabiutki sequel, na który spuśćmy zasłonę milczenia.

Sekret sukcesu: O ile można mówić o sukcesie, Silent Hill wiele zawdzięcza samej marce gry oraz faktowi, że jako horror per se jest dość profesjonalnie nakręcony.

Prince of Persia

Książę Persji w wersji kinowej ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Oprawa wizualna, podobnie jak w Silent Hill, zachwyca – efekty specjalne, kostiumy, walka, muzyka i dobór aktorów tworzą niezwykły klimat. Nie jest to, oczywiście, bardzo wierna grze produkcja, mimo to, ogląda się to przyjemnie. Co prawda, luki fabularne niejednokrotnie wywołują ból zębów. I sprawiają, że fani dość mocno narzekają.

W rzeczywistości, Księciu Persji faktycznie brakuje „tego czegoś”. Być może to kwestia tego, że cały nastrój filmu, zbudowany przez wizję reżyserską dość mocno odbiega jednak od konceptu, który przyświecał twórcom pierwotnego tytułu. Mimo to, Piaski Czasu ogląda się całkiem sympatycznie.

Sekret sukcesu: Duży budżet potrafi ocalić nawet potencjalnie kiepskie filmy. Prince of Persia broni się w kilku momentach właśnie tym, ile włożono w jego produkcję. To widać.

Final Fantasy VIII: Advent Children

Advent Children jest żywym dowodem na to, jak powinno się robić filmowy sequel. Oczywiście – to wciąż tylko animacja, przypominająca jako żywo bardziej anime niż film aktorski. Mimo to, Advent Children jest po prostu bardzo dobre. Nie tylko opowiada dalszą część historii, ale też nadaje żywych barw postaciom, które znaliśmy z gry. Cloud ma depresję po śmierci Zacka i Aeris, Tifa stara się być matkować nie swoim dzieciom, Vincent zawsze jest na miejscu, by uratować wszystkim tyłek, a Sephiroth… sami zresztą zobaczcie, jeśli jeszcze nie widzieliście.

Jasne, ktoś może powiedzieć, że fabuła Advent Children jest typowym konstruktem fabularnym. Twórcy faktycznie nie wysilili się przesadnie, aby stworzyć coś bardzo oryginalnego. Mimo to, jest to najprzyjemniejsza z pozycji do oglądania. Nie tylko pozostaje wierne dotychczasowej historii, ale dopowiada jej jeszcze całkiem sympatyczny kawałek.

No i „One-Winged Angel”. Przepiękny kawałek.

Powód sukcesu: Japończycy umieją. Advent Children jest kanoniczną kontynuacją losów ulubionych bohaterów. Co więcej, bardzo cieszy oko i jest pełne scen, w których nasi ulubieńcy na coraz to wymyślniejsze sposoby obijają tych złych.

Warcraft: Początek

Kolejny kandydat na liście filmów, które wyglądają ładnie, ale poza tym nie mają nic do zaoferowania. To nie tylko ogólnikowy skrót, w którym nie dostajemy nawet posmaku Draenoru i Azeroth. Znane motywy potraktowane zostały po łebkach, zwłaszcza otwarcie słynnego portalu. Fani ocenili Warcrafta jako film zwyczajnie nudny. Nawet doskonały Travis Fimmel, którego pokochaliśmy w „Wikingach”, w tej produkcji zachowuje się nieco tak, jakby musiał tam grać za karę.

Ciężko nawet dobrze opisać, o czym film jest. Ot, ludzie zostają napadnięci i muszą się bronić. Gdzieś w tym wszystkim przepada jednak dynamika znana nam z gier, gubi się sens i ogólny klimat. Oczywiście ci, którzy świat Warcrafta znają, z pewnością się ucieszą. Jednakże ci, którzy zapomnieli albo też przyszli do kina, by dopiero zapoznać się z marką, wychodzili mocno podminowani. Nic dziwnego – jeśli nie zna się świata, to nic nie wynosi się z tego filmu.

Szkoda.

Powód… sukcesu?: Zdecydowanie bazował na własnej marce, ale zawiódł. Zbyt płaski, zbyt skrótowy.

Pokemony

Pokemony są dobrym przykładem tego, jak można przekuć sukces gry w całkiem udaną animację. Mieliśmy serial, mieliśmy kilka filmów pełnometrażowych, wszystko ubrane w sensowną i godną polecenia historię. Chyba każdy zdążył się przywiązać do Asha Ketchuma (który, co prawda, w toku serialu w ogóle nie dorasta) i jego sympatycznych towarzyszy. Ash, jest, rzecz jasna, animowanym odpowiednikiem Reda i przeżywa mniej lub bardziej te same przygody.

https://www.youtube.com/watch?v=wSHN8O-SnYI

Staranność, z jaką Nintendo potraktowało tę markę sprawiła, że Pokemony są żywym dowodem na to, iż po prostu da się zrobić sensowną adaptację gry. Co więcej, na dzień dzisiejszy ludzie, którzy mówią o Pokemonach, częściej mają na myśli serial.

Powód sukcesu: Japończycy umieją. Pokemony były wymarzonym materiałem na serial oraz film pełnometrażowy. Mają też to do siebie, że są animacją – wolno im więcej.

Lara Croft: Tomb Raider

Angelina Jolie nie ratuje tej opowieści tak, jak powinna. Wszyscy, którzy oczekiwali wspaniałej fabuły, byli troszkę zawiedzeni. Wszyscy, którzy chcieli poczuć klimat przygody, wszechobecny w marce Tomb Raider, dostali kieliszek – bo nie wiadro – zimnej wody na głowę. Na szczęście, jest to mimo wszystko całkiem przyzwoity film.

Oczywiście, produkcja ta ma swoje plusy. Sceny walki są świetne, Angelina dobrze wpasowuje się w rolę Lary, oprawa wizualna jest miła dla oka. Fabuła, chociaż nie porywa, ma namiastkę sensu i w ładny sposób wpisuje się w całą opowieść o pannie Croft. To kawałek ciekawego kina na długi, jesienny wieczór. Jeśli ktoś nie jest dogmatycznie przywiązany do każdego elementu świata gry, na pewno będzie bawił się całkiem nieźle.

Powód sukcesu: Dobry casting.

Powyższe tytuły są oceniane względnie dobrze (pominąwszy tego nieszczęsnego Warcrafta). Co jednak, jeśli za film bierze się absolutny dyletant i serwuje nam przetrawioną, niezjadliwą treść?

Alone in the Dark: Wyspa cienia

Z Uwe Bollem jest trochę jak z naszymi politykami. Czego się nie dotknie, to skaszani. W zasadzie, jego głównym źródłem rozrywki jest podobno pozywanie krytyków, którzy gorzkimi i nieprzyjemnymi słowami kwitują jego filmy. Alone in the dark jest tak głupie, pozbawione sensu oraz elementarnej logiki, że powinno trafić na piedestał pod tytułem „jak nie robić filmów” zaraz obok The Room.

Elementy wspólne filmu z grą? Tytuł. Zadaniem głównych bohaterów jest bowiem nie zostać zeżartym przez hordy potworów. Sami bohaterowie są, rzecz jasna, tak płytcy i nudni, że człowiek odnosi wrażenie, iż Uwe Boll wyciągnął ich z szkółki teatralnej dla domorosłych aktorów. I gdyby nie fakt, że po oczach uderza nas „WYSTĘPUJĄ – Christian Slater, Tara Reid” to naprawdę uwierzyłabym, że ktoś wybrał do tego filmu po prostu parę pozbawionych talentu klonów. Nie mam pojęcia, co Boll musiał zrobić, że w tak brutalny sposób zabił potencjał tej dwójki. Serio.

Alone in the dark nadaje się świetnie na wieczorek, który upływa pod hasłem „oglądamy szmiry”. Niekoniecznie trzeźwy wieczorek.

Powód porażki: Uwe Boll.

Dungeon Siege: W imię króla

Jakby defloracja jednego tytułu nie wystarczyła, Uwe Boll wziął się za kolejny. Dungeon Siege to brawurowa opowieść o farmerze, który pewnego dnia staje do walki w obronie swojego królestwa. Ponieważ najwyraźniej rolnictwo służy rozwojowi sztuk walki, zamiast rite of passage mamy nagle coś w rodzaju olśnienia, swoistej iluminacji. Bohater chwyta za miecz i huzia na Józia! Będziem bić łotrów oraz niegodziwców!

Uwe Boll zapomniał o jednym. W każdej grze zaczynamy od zera. Albo przynajmniej od małej ilości. Nie wchodzimy od razu z buta w środek walki, nie okładamy mocarnymi pięściami każdego, kto się nawinie. Nawet Geralt w trzeciej części Wiedźmina ma dość skromny budżet początkowy. Farmer nie jest postacią wiarygodną. Tak, w grze także umiał walczyć, da się to wszystko uzasadnić, ale do licha – nie zaczynał w taki sposób, w jaki Boll to przedstawił! To kino, do licha!

Powód porażki: Uwe Boll.

Rzeczonych filmów jest, rzecz jasna, więcej. Resident Evil także doczekało się ekranizacji, podobnie zresztą jak Mortal KombatStreet Fighter, Max Payne i wiele innych. Jednakże o tych filmach wypowiedzcie się wy – uważacie je za godne polecenia? A może macie własne przemyślenia na temat tych już wymienionych?


Pamiętaj, aby przed zakupem zawsze sprawdzać cenę → Najniższe ceny gier znajdziesz na Ceneo.
Kupując za pośrednictwem naszego linku wspierasz rozwój naszego portalu, dziękujemy!


Dzięki, że doceniłeś nasz wkład i przeczytałeś ten wpis do końca! Jesteś częścią naszej społeczności i to od Ciebie zależą nasze dalsze kroki. Możesz nam pomóc:

  • zostawiając komentarz - wiele się nie napracujesz, a my dowiemy się na czym Ci zależy,
  • polub nasz fanpage na Facebooku, żebyś z łatwością otrzymywał informacje o naszej działalności,
  • daj znać znajomym - razem stworzymy wielką społeczność "Testerów Gier",
  • zasubskrybuj nasz kanał YouTube jeżeli chciałbyś, abyśmy publikowali więcej filmów.

Emilia Wyciślak

Polonistka, entuzjastka fantastyki, graczka RPG. W wolnym czasie, którego nie posiadam, pochłaniam dziesiątki książek, gier, filmów i seriali.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *